Forum www.lawinasquot.fora.pl Strona Główna
FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy
Profil    Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości    Rejestracja    Zaloguj
W hotelu "Implozja"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.lawinasquot.fora.pl Strona Główna -> PROZATORIUM
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
marcin rajski
setka


Dołączył: 03 Sie 2008
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Sob 9:05, 24 Paź 2009    Temat postu: W hotelu "Implozja"

Obudziłem się. Choć bardziej pasowałoby określenie, narodziłem się. Tak powinien mówić o sobie człowiek, który nie pamiętał swojego dotychczasowego życia. Nie wiedziałem, kim jestem. Ba, nie wiedziałem nawet, że jestem człowiekiem. Nie panikowałem, nie doznawałem też jakichkolwiek innych nieprzyjemnych wrażeń. Wręcz przeciwnie, czułem się w miarę dobrze. Nie mogę powiedzieć, że byłem szczęśliwy, ale zdecydowanie czułem się dobrze.
To co zaintrygowało mnie w pierwszej kolejności, to świadomość istnienia. Świadomość, że moje ciało stanowi jedność i sprawuję nad nim kontrolę. Poruszałem dłońmi, doznając przyjemności, obserwując ich zręczność. Obserwowanie wydało mi się tak naturalne, że dopiero po chwili instynktownie pojąłem, że jest to umiejętność, która niekoniecznie przynależy mi w sposób oczywisty. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w niewielkiej celi. Użycie określenia cela, w żaden sposób nie podyktowane zostało więziennym charakterem miejsca, w którym przebywałem i w którym przyszło mi mieszkać przez następne kilkanaście lat. Odnosiło się do małego rozmiaru pokoiku i przywodziło na myśl celę mnicha, bardziej niż zamknięcie przygotowane dla skazańca. Na wyposażeniu była szafka na ubrania, piętrowe łóżko (przez cały czas żyłem sam, a mimo to nigdy nie przyszło mi do głowy, zapytać, dlaczego są dwa miejsca do spania), umywalka i lustro. Fascynację wzbudził widok własnego oblicza, a w szczególności oczu. Zrozumiałem, że to właśnie im zawdzięczam dar widzenia rzeczy. Eksperymentowałem wzrokiem, wywijając gałkami na wszystkie strony. Dotykałem palcami, obserwując jednocześnie w lustrze. Gdy po kilkunastu minutach nacieszyłem się trochę tym świeżym odkryciem, zacząłem doceniać zmysł dotyku. Przykładałem dłonie, gdzie tylko się dało, sprawdzając fakturę martwych przedmiotów i własnego ciała. Powolne odkrywanie pozostałych zmysłów trwałoby dalej, gdyby nie nagłe skonfrontowanie się ze zmysłem słuchu.
Drzwi otworzyły się. Do środka weszło trzech mężczyzn. Pierwszy miał się później okazać rozmówcą A. Dwaj pozostali byli pielęgniarzami.

. . .

Rozmówca B siedział za biurkiem przodem do drzwi. Wszedłem jak zawsze bez pukania. Taki obowiązywał tu zwyczaj, gdy było się wezwanym na rozmowę. Był mężczyzną wysokim i chudym. Włosy miał ciemne, w lekkim nieładzie, opadające swobodnie na czoło. Poprawianie grzywki sprawiać musiało mu niejaką przyjemność, bo zwykł to czynić kilkakrotnie w trakcie każdego spotkania. Ubrany był w garnitur. I tu trzeba powiedzieć od razu, marnej jakości. Jeśli jednak sam garnitur był tą częścią garderoby, która mimo swej brzydoty zniechęca, a jednak pozwala o sobie zapomnieć i przejść do bardziej istotnych zagadnień, to buty były po prostu koszmarne, całkowicie niedopasowane do zielonego koloru spodni, mocno podniszczone i zazwyczaj brudne. Jeśli dodamy do tego zwyczaj zakładania nogi na nogę i odkrywanie owłosionej łydki, obraz ułomnej prezencji B dopełniał się. Inaczej jednak kształtował się jego sposób bycia. Mówił dużo, szybko, wylewnie i czuć było radość istnienia, a w szczególności bycia sobą. Jego marny ubiór szybko stawał się tylko ekscentrycznym uzupełnieniem ,a z czasem wręcz dodawał kolorytu. Co więcej każdy, kto krytykował go w środku za niedociągnięcia w doborze odzieży, zaczynał wyrzucać sobie małostkowość, przewrażliwienie, czy nawet głupotę. Dokładnie to czułem podczas pierwszej rozmowy z B. Znaliśmy się jednak już długo i dawno zrozumiałem, że za fasadą otwartości i samozadowolenia kryje się człowiek mały, lękliwy i zakompleksiony. W jego wypadku nie sprawdzało się powiedzenie, że nie szata zdobi człowieka.
- Muszę panu coś opowiedzieć, panie Marcinie, coś zrelacjonować. – rzekł B.
-Śmiało.
-Wczoraj latałem. Opowiadałem panu, że należę do tych, którzy potrafią latać?
-Tak. Opowiadał pan. – przyznałem.
-Otóż. – kontynuował – Wczesnym świtem leciałem nad miastem, nad budynkami dzielnicy z blokami. Wie pan? W pionowej postawie, z rękoma wyciągniętymi na boki. Czasami opadałem na dachy wieżowców, biegłem kilka kroków, odbijałem się i frunąłem do kolejnego budynku. Nie robiłem tego, żeby nabrać potrzebnego mi rozpędu. Nie musiałem. Takie międzylądowania dodawały zabawie uroku. Nie chciałem, żeby mnie ktoś zobaczył. Unikam tego. Ludzie mogą różnie zareagować. Było jeszcze wcześnie i nikogo nie dostrzegłem. Potem jednak dotarłem nad lekko opadające wzniesienie, idealne do pierwszej próby lotu poziomego. Dotychczas unikałem horyzontalu, bojąc się niepowodzenia i, że zrobię sobie krzywdę, ale tym razem postanowiłem zaryzykować. Zwłaszcza, że nawet jakbym nie dał rady, konsekwencje upadku z niewielkiej wysokości nie byłyby aż tak poważne. Rozumie pan. To jak skoczkowie narciarscy, którzy podczas lotu znajdują się nisko nad zeskokiem. Udało się. Było fantastycznie, o wiele przyjemniej od wertykalu. Szybowanie w pozycji poziomej dostarcza wrażeń o zupełnie innej intensywności. Nie miałem nawet problemu z lądowaniem. Potem jeszcze chwilkę unosiłem się nad ziemią z nogami skrzyżowanymi po turecku. Wie pan. Jak dżin. Przechodziło kilku spacerowiczów z psami. Bili brawa. Niepotrzebnie obawiałem się negatywnej reakcji.
- Interesujące. Zastanawia mnie tylko jedno. Czy w trakcie lotu jest pan w stanie cały czas wybierać kierunek? Na przykład zatrzymać się nagle i wrócić z powrotem? – zapytałem.
- Typowe pytanie chodziarza – obruszył się B. – Latanie opiera się na spokoju umysłu. Wszystko musi być swobodne. Manewr, o którym Pan mówi jest zbyt gwałtowny i sama myśl o nim wymagałaby zbyt wielkiej koncentracji. To groziłoby upadkiem. Wy chodziarze nigdy tego nie zrozumiecie. Proszę odejść. To już koniec na dziś.

. . .

Utrata pamięci zwana skleroliozą była przypadłością coraz bardziej powszechną i zaczęła przybierać formę epidemii, a już z całą pewnością nabierała cech choroby cywilizacyjnej. W ośrodku mieszkało kilkudziesięciu pensjonariuszy. Po przebudzeniu kuracjusz uczony był podstawowych czynności, od defekacji począwszy, na myciu, czy goleniu skończywszy. To przychodziło dość łatwo. W dalszej kolejności chory przypominał sobie języki, którymi wcześniej potrafił się posługiwać. Gdy opanował i tą sztukę, rozpoczynał właściwą część terapii, czyli spotkania z rozmówcami oraz zajęcia w sali ćwiczeń.
Relacje między chorymi nie były zażyłe i ograniczały się do wspólnych posiłków (trzeba przyznać, że jedzenie było bardzo wykwintne). Wynikało to z faktu, że osoby, które zaczęły wykazywać racjonalne zacięcie towarzyskie, przenoszone były do innych placówek lub też, uznane za zdrowe, wracały do społeczeństwa. Ja osobiście ograniczałem kontakty z innymi do wymiany słów na temat wysokiej jakości potraw oraz sporadycznych stosunków seksualnych z kuracjuszkami.

. . .

Rozmówca C była kobietą. Siedziała za biurkiem ubrana w garsonkę. Była brunetką, twarz jej należała do tego rzadkiego typu urody, który trudno jednoznacznie określić. Zazwyczaj kobieta jest albo ładna, albo nie, albo coś po środku. Nie w tym jednak wypadku. Oblicze C było piękne w jednej chwili, by w następnym momencie wydać się niezwykle brzydkie. Rzecz nie polegała na kwestii gustu. Mężczyzna, który się jej przyglądał, łapał się na tym, że raz jest pociągająca, a raz odpycha. C doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Widziała się przecież codziennie w lustrze. Nie umiała ukryć, że problem jej urody (szczególnie w połączeniu z niskim wzrostem i niekształtną figurą) stanowił od zawsze jej bolączkę. Na biurku oprócz dokumentów, trzymała zdjęcie męża i córki. Była też lampka, którą świeciła mi prosto w oczy.

- Pan, panie Marcinie nie do końca rozumie dlaczego tu jest.
- Jestem tu, bo mam skleroliozę. – odpowiedziałem.
- Tak. Ale jaki cel przyświeca pańskiej obecności?
- Kuracja, jak sądzę.
- Jest pan tu po to, byśmy mogli zadecydować o pańskim powrocie. Nie robi pan jednak żadnych postępów. Tkwi w tym ośrodku od dawien dawna, bez żadnych szans na choćby awans do uzdrowiska bliżej realnego świata.
- Tak. – przyznałem spolegliwie. C zawsze w ten sposób rozpoczynała ze mną rozmowę, a z tego co podsłuchałem na stołówce, czyniła tak z każdym. Potem na szczęście humor jej się poprawiał i gdy ja przystępowałem do cotygodniowych testów, lubiła opowiadać o rozwoju swojej małej córeczki i życiu rodzinnym.
Kazała mi usiąść, przed dwoma okrągłymi tarczami, które kręciły się z różną szybkością, z tymże jedna ze stałą, a druga przyśpieszała. W chwili gdy osiągały tą samą prędkość kątową, miałem nacisnąć przycisk, który trzymałem w dłoni. Kolejny test polegał na wciskaniu odpowiednich guzików dłońmi i stopami w zależności od koloru diody, która zaświeciła się przede mną. C chodziła dookoła mnie, przyglądając mi się z zainteresowaniem. Dawno już wyczułem, że pociągam ją. Widziałem, że chce to ukryć, ale nie była pewna, czy robiła to skutecznie. Starałem się podtrzymać w niej przekonanie, że tak było w rzeczywistości.
- Jest pan alkoholikiem. – dzisiaj nie miała najlepszego dnia.
- Ale ja w ogóle nie piję.
- W życiu na zewnątrz pił pan cały czas, a co za tym idzie, nawet jak teraz pan nie pije, to i tak jest pan alkoholikiem. Z resztą wie pan, jak wyglądało pana życie. – To prawda. Dokładnie zrelacjonowano mi, jak i każdemu pensjonariuszowi wydarzenia sprzed utraty pamięci. Nikt jednak nie przywiązywał wagi do tej materii. Skolerioza powodowała nie tylko problemy adaptacyjne, ale dodatkowo całkowity brak zainteresowania poprzednim trybem życia, który wydawał się obcy, jakby dotyczył kogoś zupełnie innego. Co więcej powrót do społeczeństwa nie miał polegać na ponownym wejściu w uprzednio pełnioną rolę. Unikano takich rozwiązań.
- Ale mnie nawet nie ciągnie do alkoholu.
- Jest pan też narkomanem. – zdawała się nie słuchać.
- Nawet nie palę papierosów. – W kantynie dostępne były wszelkie używki, które wymieniało się za punkty zdobyte w sali ćwiczeń.
- To nie ma znaczenia.
- Tak. – Przyznałem jej rację, uznając, że nie ma co drzeć kotów o takie błahostki. Gdy zacząłem rozwiązywać testy na inteligencję, odwróciła się do mnie tyłem, kierując w stronę biurka. Byłem w stanie znieść jej obecność blisko mnie, jej zapach, widok jej nietypowej twarzy, ale jej pośladki, im nie potrafiłem się oprzeć. Były zbyt duże, nieproporcjonalne, a mimo to, a raczej właśnie przez to, fascynowały mnie. Wtedy to zrobiłem. Wstałem. Pchnąłem ją na biurko, ściągnąłem spódnicę i majtki. Rozpiąłem rozporek i wszedłem do środka. Uległa bez słowa sprzeciwu, tak jego tego oczekiwałem. Dopiero gdy w niej szczytowałem, zdała sobie sprawę, że pożądałem ją bardziej, niż ona mnie. Sprawiłem jej tym ogromną satysfakcję. Później nie wspominaliśmy o tym wydarzeniu, a nasze relacje wróciły do ustalonej formy.

. . .

W sali ćwiczeń spędzałem dziennie do ośmiu godzin. Terapia wymagała zaangażowania w obowiązki. Tak oficjalnie traktowano ćwiczenia. Siadywałem przed monitorem i grałem w grę komputerową. Była to dość typowa pozycja, której dziesiątki dostępnych było na rynku. Istota sprowadzała się do gromadzenia złota i innych surowców, wymiany handlowej albo potyczek między uczestnikami. To co czyniło grę wyjątkową, to fakt, że została poszerzona o bardziej namacalny kontakt z innymi. Miałem do dyspozycji kilka telefonów i komunikatorów do bezpośredniego porozumiewania się z pozostałymi graczami. Jednym z pośrednich celów zajęć było nawiązywanie przyjaźni telefonicznych, co skutkowało zbieraniem punktów, których zgromadzona ilość była ostatecznym, wymiernym wynikiem działań. Przyznać muszę, że często zastanawiałem się, czy głosy w słuchawce, to rzeczywiście ludzie z krwi i kości i jestem częścią wielkiego systemu, czy zostały one wygenerowane tylko na moje potrzeby. Nie potrafiłem rozwiązać tej zagadki, co więcej takie zapatrywanie powodowało, że traktowałem głosy instrumentalnie. Obrałem nieco inny styl gry, bardziej agresywny. Próbowałem wkupić się w łaski sieciowego kontrahenta, by potem całkowicie go złupić i porzucić. Oczywiście kij miał dwa końce i często to ja stawałem się ofiarą. Gra wciągnęła mnie bardzo, a udział w niej poczytywałem za wielką przyjemność. Co miesiąc podsumowane były punkty, które można było wymieniać w kantynie. Ze względu na to, że stroniłem od używek, ograniczałem się do zakupu książek, ubrań i kosmetyków. Cała reszta była objęta ubezpieczeniem, a więc darmowa.

. . .

Rozmówca D był młodym, ale całkowicie już wyłysiałym mężczyzną. Lubiłem go najbardziej z całej rzeszy rozmówców, najprawdopodobniej ze względu na unikanie okazywania zbędnych emocji, co przychodziło mu naturalnie.
- Mam propozycję. – zaczął.
- Słucham.
- Kojarzy pan pacjenta spod trzynastki ?
- Nie. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- To ten, który zwykł zagryzać kanapki z kremu kasztanowego jabłuszkami kaparowymi, a do pasztetu dodaje miód spadziowy ze spadzi iglastej.
- Tak. Teraz kojarzę. Ma bardzo wyrafinowany smak. Ostatnio wyczuł benzoesan sodu w podpiwku.
- Przepraszam. Osoba odpowiedzialna za to, już tu nie pracuje. – zmieszał się D.
- Nic się nie stało – skłamałem.
- Czy pisuje pan wiersze? – zmienił temat.
- Nie.
- A niedobrze. Powinien pan spróbować. – czasami odzywał się w nim rezoner. – W każdym razie pacjent ów przed chorobą pracował na taśmie sortowniczej w zakładzie przy cmentarzu komunalnym. – W tym miejscu muszę zaznaczyć, że względnie luksusowe warunki w sanatorium odbiegały od tych na zewnątrz. Niedobory w produktach były powszechne. Kremację dawno uznano za zwykłe marnotrawstwo, a szczątki bliskich stały się źródłem wysokokalorycznego białka. – Zastanawia mnie jego fascynacja jedzeniem.
- Tu wszyscy podzielają tą fascynację. – bagatelizowałem.
Musi być jakiś pomost między tym, kim był przed chorobą, a jest teraz. – kontynuował.- Pracował w branży spożywczej. To bardzo ciekawy przypadek. Może dzięki niemu uda mi się wyjaśnić pewne zagadnienia związane ze skloreliozą. I tu jest miejsce dla pana. Niech się pan mu przypatrzy i zdaje mi sprawozdania.
- Czy to polecenie? – zapytałem.
- Nie.
- A więc odmawiam.
- Dlaczego?
- Nie odczuwam takiej potrzeby.
Praca rozmówcy musiała się z biegiem lat nudzić. To była przyczyna, dla których od czasu do czasu, któryś z nich wyskakiwał z tego typu pomysłem. Prowokowano, manipulowano, prowadzono gry pozorów. Często ulegałem tym zabiegom, traktując jako rozrywkę także dla siebie. W pierwszej chwili pomyślałem że D nasyła mnie i trzynastkę na siebie. To przypuszczenie potwierdziło się w stołówce. Wyczytałem to z oczu smakosza. Oczywiście wiedziałem, że D stać na coś o wiele bardziej wyrafinowanego. Mimo to odrzuciłem wyzwanie, uznając a priori, że gra nie będzie interesująca, nie przejrzawszy wszystkich zamierzeń rozmówcy. Kilka miesięcy później dałem się jednak wciągnąć w rozgrywkę przez innego terapeutę. O tym opowiem przy innej okazji.
- Pan nigdy nie nauczy się nosić frak. – rzucił ciut poirytowany na odchodne.

. . .

Minęło prawie osiemnaście lat od mojego przebudzenia. Tak mi się w każdym razie wydaje. Nikt tu specjalnie nie przywiązuje wagi do upływu czasu. Odbyłem tysiące spotkań z wszystkimi, dwudziestoma czterema rozmówcami. Nie wiem , jakie są rokowania co do mojego leczenia. Śmiem twierdzić, że mało optymistyczne. Czy jest szansa na zmianę miejsca pobytu? Chciałbym powiedzieć, że jest mi to obojętne. Prawda jest jednak taka, że wolałbym wszelkich zmian uniknąć.

Powrót do góry
Zobacz profil autora
ovoc_ziemii
nożycoręka


Dołączył: 27 Lip 2008
Posty: 3327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: ze straganowej półki

PostWysłany: Pon 12:31, 26 Paź 2009    Temat postu:

To jest mocne Edenku. Podoba mi się tajemnica, bohater żyje w dziwnym, nieznanym świecie, który jest także nieznany czytelnikowi i dlatego tak ciekawi. Po przeczytaniu mam ochotę pytać bez końca - dlaczego. Czekam na drugą część.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
marcin rajski
setka


Dołączył: 03 Sie 2008
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Pon 14:50, 26 Paź 2009    Temat postu:

miło, że się spodobało
fakt, trochę poeksperymentowałem, wykorzystując koktajl inspiracji
co zaś się tyczy kontynuacji, to jeśli nastąpi, postaram się zaskoczyć czymś nowym

Powrót do góry
Zobacz profil autora
ovoc_ziemii
nożycoręka


Dołączył: 27 Lip 2008
Posty: 3327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: ze straganowej półki

PostWysłany: Śro 1:15, 28 Paź 2009    Temat postu:

Spoko, a może ja napiszę drugą ze swojego punktu widzenia. Wink
To dopiero będzie eksperyment. A może wczuję się w jednego z rozmówców. Smile
Kojarzy mi się to z taką książką, którą czytałam kilka lat temu.
Tytuł chyba drzwi do lata, o facecie, który obudził się po kilkunastu
albo kilkudziesięciu latach hibernacji. Możliwe, że pomyliłam
jeszcze z czymś innym.

Powrót do góry
Zobacz profil autora
zupełnie nikt
połówka


Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: z dupy

PostWysłany: Wto 1:21, 01 Gru 2009    Temat postu:

bardziej sanatorium pod klepsydrą

i kurwa nie czytałem nic tak dobrego od... a był jakiś tekst w rzepie

Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.lawinasquot.fora.pl Strona Główna -> PROZATORIUM Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group